Siema! Przed wami kolejna część opowiadania o naszej głównej postaci: Botanistce Nadziei :D Zaparzcie sobie kubek ciepłej herbaty i przenieście do zniszczonej przez apokalipsę Polski, podążając śladami odważnej dziewczyny.
BOTANISTKA NADZIEI: II MUZEUM
W książkach ze starego świata czytałam, że dawniej ludzie wyjeżdżali dla satysfakcji. Wybierali kraj o kilkaset kilometrów dalej, czasem nawet na innym kontynencie. Pakowali masę toreb, zostawiali komfort swojego domu i po prostu… jechali.
Nie znając języka, często bez większego planu, tylko po to, żeby zwiedzić nowe miejsce. Kto by chciał podróżować kilkadziesiąt godzin, żeby doświadczyć tego samego, tylko pod inną nazwą? Jaka jest różnica, między Paryżem, a Warszawą? Czym się różni Luksemburg od Wenezueli? Przecież Ziemia wszędzie wygląda tak samo. Nieważne, czy to w wiosce, czy w środku miasta, jedyne, co widzę, to ruiny.
Stojąc pośród zawalonych budynków wcześniejszego centrum ciężko jest wyobrazić sobie, że każde miejsce dawniej kwitło własnym życiem.
Licznik Geigera dziś był wyjątkowo cichy. Musiałam mieć szczęście przy wyborze dróg. Istnieje też opcja, że zwyczajnie przestał działać, a ja za tydzień stracę wszystkie włosy i może wyrośnie mi trzecia ręka. Czasem wydaje się to dosyć kuszącą propozycją. Brakuje mi dodatkowego zestawu dłoni, wtedy mogłabym zabierać ze sobą więcej pamiątek.
Minął tydzień odkąd wyruszyłam z wioski. Na zabrudzonej mapie pojawiało się coraz więcej czarnych krzyżyków, przypominających mi o niepowodzeniu mojej misji. W żadnym z zaznaczonych miejsc nie znalazłam nawet jednej, marnej torebki nasion. Wojsko musiało mnie uprzedzić. Ale przecież to niemożliwe, żeby z całej powierzchni Polski zniknęły wszelkie ziarna. Coś się musiało uchować, tylko sprytnie umyka moim oczom.
W idealnym świecie znalazłabym algi. Temperatura i kwaśne deszcze mogłyby zniszczyć plony rosnące w ziemi, ale woda byłaby w stanie tworzyć ochronną barierę przed nieprzyjemnościami. A w dodatku wodorosty są całkiem pożywne. Jezioro obok wioski byłoby idealne do hodowli. Ale znów odlatuję myślami za daleko.
Ciemne korytarze muzeum przyrodniczego przyprawiały mnie o ciarki. Wnętrze i wystrój zachowały się stosunkowo dobrze, wciąż gdzieniegdzie mogłam dojrzeć futrzane posążki przykryte grubą warstwą kurzu. Dlaczego ktokolwiek chciałby oglądać martwe i wypchane zwierzęta? Wieszać je na ścianach? Dekorować salony? Nie zrozumiem ludzi ze starych czasów. Może apokalipsa zmienia nas nie do poznania? Może wraz z końcem świata zniknął też i Homo Sapiens, a my jesteśmy czymś zupełnie nowym? Moje wargi znów zaczęły nieprzyjemnie piec, nie przygotowałam się na aż tak długą wędrówkę. Ze skórzanego pasa dopasowanego mocno do moich bioder wyciągnęłam zmięty kawałek papieru. Nadszedł czas, żeby odhaczyć kolejny budynek.
Głośny szmer odbijający się echem sprawił, że upuściłam ołówek. Ten potoczył się ochoczo, znikając gdzieś pod ławką. Złapałam za nóż, będąc przekonana, że źródłem hałasu jest bezpański pies, który szukał ochłapów między martwymi rybami z niegdyś żywej wystawy w basenie. Gdy odwróciłam się w stronę dźwięku, żaden czworonóg nie wyszedł mi na powitanie. Dziwne. Zwykle są na tyle śmiałe, że podchodzą pierwsze. Nieufnie postawiłam kilka kroków w przód. I znów to samo: jakby stukanie w metalową blachę, a potem brzdęknięcie potłuczonego szkła.
-Jest tam kto?
W odpowiedzi zza winkla wychyla się łysa głowa, wlepiając we mnie zdziwione spojrzenie. Widzę, jak twarz mężczyzny po chwili łagodnieje, a nawet pojawia się na niej lekki uśmiech.
-A co taki piękny ptaszek jak Ty szuka w tak okropnym miejscu, jak to?-pyta, wciąż kryjąc się za ścianą.
-Nie jest tu najgorzej-rzucam, mocniej ściskając nóż. W tych czasach nie można być zbyt ostrożnym.-Nie wiedziałam, że są jeszcze żywi mieszkańcy.
Dopiero po kilku minutach widzę resztę jego ciała, mozolnym ruchem kroczy w stronę środka korytarza, utrzymując dystans. Z początku zbył moje słowa, zajmując się swoimi sprawami. Przez dłuższy czas wpatrywałam się w jego plecy. Mnóstwo kolorowych naszywek na jego dżinsowej kamizelce przykuło moją uwagę.
-Nie przeszkadzam?
-Właściwie to trochę. Ale nie martw się, nic nie szkodzi-odpowiada, unosząc podziurawiony karton i chowając do niego rudą kulę sierści.-Największa teksańska kolonia rozciągała się na 160 kilometrów szerokości i 400 kilometrów długości. Mieszkało w niej aż 400 milionów osobników!
-Nie rozumiem. Ludzi?
-Nie-słyszałam w jego głosie nutkę rozbawienia-Nieświszczuków.
Zwinnie podniósł kolejnego wypchanego zwierzaka, wyciągając go w moją stronę, abym mogła się mu przyjrzeć. Brakowało mu kawałka nosa i jednego oka.
-Są kuzynami wiewiórek pospolitych. Widziałaś kiedyś taką? Z dużym ogonem, po drzewach się wspina…
-Raz. Za dziecka. Myśliwi przynieśli na obiad.
Mężczyzna cmoknął. Jego biała koszulka sprawiała, że choć trochę wyróżniał się spośród ciemnego tła wystawy. Garbił się lekko, przez co sprawiał wrażenie, jakby był podobny wzrostem do mnie. Uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy, nawet nie starał się tego ukryć.
-Nie mam tu zbyt wielu gości.
-Zdążyłam zauważyć.
-Tak już jest, gdy za oknem góruje apokalipsa. Ludzie nie chcą odwiedzać takich miejsc.
-Może dlatego, że to niebezpieczne? Siedzenie w schronach to mądra decyzja.
-A mimo to ty w nim nie siedzisz. Nazywasz siebie głupią?
Odchrząknęłam.
-Zależy mi na czymś innym, niż bezpieczeństwo.
-Doprawdy? A na czym?
Przez dłuższą chwilę się wahałam. Choć nie miał wojskowych emblematów, wciąż przypominał mi kogoś z militariów, a kontakt z nimi może się skończyć dosyć… drastycznie. Nie miałam jednak solidnych dowodów, a moje podejrzenia mogły być czystą paranoją.
-Szukam… krypty. Słyszałam historie o pomieszczeniu wypełnionym po brzegi w sadzonki, zarodniki, nasiona z dawnego świata. Ten schowek miał je chronić na wszelki wypadek… A chyba taki nastał.
W oczach faceta zapaliła się iskierka, a jego twarz przybrała nowy wyraz. Był strasznie ekspresyjny, za co w głębi ducha dziękowałam, łatwo szło odszyfrować każdą jego emocję. Teraz był niezadowolony. I to bardzo.
-Myślisz, że gdzieś je przechowano? Optymistyczne podejście.
-A nie? Wysyłaliśmy rośliny nawet na stację kosmiczną. Nie bylibyśmy aż tak głupi, żeby nie ukryć ich też gdzieś tutaj…
-Skąd wiesz takie rzeczy?
-Przeczytałam w książkach.-głos mi się załamał-Zanim spalili je wojskowi.
-Może i dobrze zrobili, potem chodzą po świecie takie cuda jak ty i szukają roślin, zamiast robić coś pożytecznego.
Parsknęłam śmiechem, choć mężczyzna wydawał się mówić całkiem poważnie. Nim zdążyłam schować mapę, ten podszedł do mnie i wyrwał mi ją z rąk. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i odpalił ją, oświetlając papier.
-Za dużo wolnego czasu masz, wiesz? Sprawdziłaś już 40 budynków? Cholera, nie masz zamiaru się poddać, co?
Pokręciłam głową.
-Zapomnij o tym. To nie jest warte zachodu.-burknął, gniotąc mapę i rzucając ją gdzieś w kąt.
-Skąd to wiesz? -Bo byłem w każdym z tych miejsc!-wyprostował się, krzyżując ręce na piersi-To nadzieja każe ci iść dalej. A rzeczywistość jest zupełnie inna.
-Może po prostu za wcześnie przestałeś szukać?
-Wręcz przeciwnie: szukałem tak długo, aż znalazłem. I uwierz, nie ma tam nic ciekawego.
-Znalazłeś kryptę?
Jak myślicie, co przetrwało z dawnego świata i jakie przedmioty mogłyby się okazać kluczowe dla przetrwania w nowej rzeczywistości? Podzielcie się swoimi przemyśleniami i pomysłami w komentarzach!