
Przed Wami nowy projekt, nad jakim długo główkowałyśmy! Przedstawiamy wam serię krótkich opowiadań, dzięki którym będziecie mogli dowiedzieć się trochę więcej o stworzonych przez nas głównych bohaterach.
Jeśli jesteś miłośnikiem postapokaliptycznej literatury, a zgiełk dzisiejszego świata nie daje Ci zbyt dużo czasu na czytanie książek. Mamy dla Ciebie małą alternatywę :)
Kolejne części i segmenty naszego postapokaliptycznego uniwersum już za niedługo!
Botanistka Nadziei
część 1. Krypta Zagłady
Cichy szmer odbija się echem po odrapanych ścianach korytarza. Farba łuszczy się i odpada wielkimi płatami, od promieniowania, wilgoci, starości. Wcześniej ludzie mieli tyle czasu i spokoju, że mogli przejmować się kolorem ścian.
Teraz wszystko jest już szare. Nawet zachód słońca nie ozdabia nieba ciepłymi barwami, w powietrzu unosi się zbyt wiele kurzu i gazów.
Słońce w pewnym momencie po prostu znika. I zalewa cię ciemność. Chłód. Marna rzeczywistość.
Nawet gwiazd nie widać. Nie, żeby ktokolwiek wciąż w nie patrzył, życie jest zbyt ruchliwe. Liczby na czasomierzu lecą w dół. Nie widzisz go, ale wiesz, że gdzieś tam jest. Że wreszcie i dla Ciebie wybije 0:00:00.
Dlatego trzeba się spieszyć. Ze wszystkim. Z życiem. Myślami. Miłością i smutkiem. Ludzie wstają i zanim zdążą się obudzić, chwytają za narzędzia, łuki. Walczą z dniem. Dla wielu z nich egzystencja nie jest przyjemnością, a obowiązkiem. Wszak gdy kończy się świat, a gatunek jest na wymarciu, nie jesteś już jednostką, tylko częścią tonącego organizmu. Jeśli Ty się poddasz, nie zabijasz tylko siebie, lecz i każdego wokół, kto mógł otrzymać od Ciebie pomoc.
A potem nadchodzi noc. I przez ułamek sekundy możesz zostać sam na sam z własną głową.
Ja nie sypiam zbyt dobrze. Nie przepadam za samotnością.
Beczka skrzypi żałośnie, gdy opieram się o nią, aby dosięgnąć wody i napełnić bukłak.
- Wychodzisz? Znowu?
Słowa krążą przez chwilę w moim umyśle, a potem wyparowują, nie zostawiając żadnego śladu istnienia. Nie warto się tym przejmować.
- Wychodzę - przytakuję.
Przytykam manierkę do ust, zimny płyn na chwilę mnie uspokaja.
- Wychodzisz. Po co?
Tym razem obejdzie się bez prowiantu na drogę, wioska znów ma ciężki okres. Pogoda kompletnie nam nie sprzyja, ostatnie pole ziemniaków zniszczył kwaśny deszcz. Co prawda są jeszcze te zasiane we wnętrzu katedry, jednak z taką ilością światła ich wzrost trwa długo. Zbyt długo.
Głód znam dobrze. Śpiewa mi pieśni do snu.
- Po co? Tam nic nie ma.
Odwracam się w stronę głosu. Drobna kobieta chowa się za framugą drzwi. W rękach trzyma zawiniątko, jakie od czasu do czasu wydaje z siebie smętne jęknięcie. Głód znam dobrze.
Można go oszukać. Zalać żołądek wodą.
Wtedy głód na chwilę ustaje. Gdy zaś zorientuje się, że go okłamano, wraca ze wzmożoną siłą, karcąc cię za twoje ludzkie sztuczki.
- Zostaw ją, Ewa. Niech wychodzi. - wtrąca się mężczyzna z głębi pokoju.
- Wychodź. No już, wychodź. Idź. Po nic. Idź.
Wioska nie jest moim domem, choć spędzam tu dużo czasu. Jedyna większa kolebka cywilizacji w odległości dobrych kilkunastu kilometrów.
Ludzie są tu… płochliwi. Krążą wokół ciebie niczym nie oswojone psy. Czekają, aż rzucisz im pod nogi kawałek starego świata. Wtedy podchodzą trochę bliżej. Czasem się nawet odezwą.
Z wypraw przynoszę pamiątki. Tabliczki z nazwami ulic. Sołtys zwykle zwołuje wszystkich do ogniska. Roni łzę czy dwie. Mówi: Ah, tak, pamiętam tę nazwę. Tam tak pięknie na rogu kwitły funkie.
Choć szczerze nie jest przekonany, czy wspomnienia, jakie widzi w myślach, są jego. Równie dobrze mógł znać je tylko z cudzych historii.
Barwione szkło. Kobiety oplatają kawałki miedzianymi drucikami i wieszają na grobach bliskich. Gdy padnie na nie zagubiony promień światła, grunt na chwilę mieni się w kolory tęczy.
Książki. Choć o nie już ciężko, jeśli nie zniszczył ich koniec, robią to w tym momencie żołnierze.
W tym świecie nie można skupiać się na fantazji. Taka rzecz jest niebezpieczna. Wtedy człowiek zaczyna myśleć. Poświęcać czas na coś innego, niż pracę. Na coś innego, niż odbudowę gatunku.
Wojsko czasem zagląda do wioski. Zabiera nagromadzone zapasy, tłumacząc się, że ludzie w schronach mają ciężej. Że trzeba się wspierać. Że tym jest człowieczeństwo. A potem znika.
I nie odpowiada, gdy wioska ich potrzebuje.
Jeśli znajdę bank nasion, wioska będzie niezależna. Dzieci będą bawić się z pełnymi brzuchami. Chwiejne ściany katedry zarosną w zieleń. Chociaż na chwilę poczuję, że znów jestem człowiekiem.
A nie czymś, co przetrwało.
- Gdzie tym razem?
Strażnik przy bramie nawet nie unosi głowy, aby mnie przywitać. Skupia się na zwijaniu krzywego papierosa.
- Na wschód od miasta. - odpowiadam cicho.
- Dalej szukasz tych roślin? Wyciągam z kieszeni pogięte pudełko zapałek. Odpalam jedną. Strażnik dziękuje mi, chwilę później wciąga dym z suszonych ziół w płuca.
- Wiesz, któregoś razu wyjdę z tobą. Jak nie będą potrzebować mnie tutaj.
Brama otwiera się. Przede mną ukazuje się żwirowa, kręta droga. I duch poprzedniego świata.
Niemo woła mnie do siebie. Każe podążać za jego krokami.
- Wróć przed burzą.
- Wrócę. - rzucam strażnikowi na pożegnanie.